CZY STEFAN ZGODZIŁ SIĘ POROZMAWIAĆ ZE MNĄ I POZWOLIŁ POZNAĆ SWOJĄ HISTORIĘ?
Zatrzymałam wzrok na dłużej na mężczyźnie i chyba to wyczuł, bo podniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy. Uśmiechnęłam się nieśmiało. Nie wiedziałam przecież jak odbierze mój sygnał. A jednak delikatnie odwzajemnił uśmiech jakby pytał ” O co chodzi? Czego chcesz kobieto?”. Kamratom skończyły się trunki i zaczęli się zbierać. Brodacz nieco się ociągał, siedział dalej i patrzył na grającego Indianina. Machnął ręką na poganiających go kolegów, jakby odganiał natrętną muchę. Oni poszli, on został.
„Pani czegoś ode mnie chce?” – zapytał mnie po chwili.
„Zastanawiam się, czy napiłby się Pan ze mną piwa?” – odparłam.
„Dlaczego nie? Już bardzo dawno żadna kobieta nie zaprosiła mnie na piwo. Bo to jest zaproszenie, jak sądzę. Mnie nie stać na zapraszanie kobiet” – powiedział nieco smutnym głosem, jednocześnie leciutko się uśmiechając. Wstałam z ławki, zawołałam synka i zaproponowałam zejście na plażę do najbliższego baru. Okazało się, że „mój kloszard” ( jak nazwałam go w myślach) ma na imię Stefan. Gdy usiedliśmy przy stoliku zamówiłam dla niego piwo, dla siebie mojito, dla Wiktora herbatę miętową. Zaczęliśmy rozmawiać i wówczas szczerze wyłuszczyłam mu powód mojego zainteresowania jego osobą. Dłuższą chwilę milczał, później zagadał do Wiktora pytając o wiek, zainteresowania, szkołę. Ich konwersacja trwała kilka minut. Wreszcie Stefan zwrócił się do mnie. „Tak dawno nie byłem w barze. Nie stać mnie. Zresztą rzadko piję alkohol. A zaproszenia przez kobietę to już nie pamiętam. Kiedyś to raczej ja zapraszałem damy. Mój Boże, znów siedzę w normalnym barze. I to z kobietą.” Popatrzył z zadumą na morze i jego oczy się zaszkliły. Szybko zamrugał. Znów zwrócił twarz w moją stronę. „Jak masz na imię?” – spytał. „Małgorzata” – odparłam. „I co, chcesz się dowiedzieć, dlaczego znalazłem się na ulicy? Dobrze, powiem Ci, choć to nadal mnie boli. Już tyle lat minęło, a ja pamiętam wszystko jak dziś. I nie mogę zapomnieć, pozbierać się i żyć jakoś normalnie. Jak wszyscy, jak większość. I tak dużo osób mnie tu zna i pamięta i wiedzą, dlaczego jest jak jest. Czasem ktoś mi pomoże, da jakąś pracę albo parę groszy. Albo ciuchy jakieś czy buty. Kiedyś byłem tu szanowanym obywatelem. Miałem żonę, dom i pracę. Pracowałem jako nauczyciel w tutejszym liceum. Uczyłem historii. Działałem na rzecz miasta, pomagałem innym. Moja żona była pielęgniarką. Mamy dwoje dzieci. Już dorosłych. Mądre i wykształcone dzieciaki. Mieszkają za granicą – w Szwecji i Norwegii. Ich matka też mieszka w Szwecji. No właśnie… Pewnego wrześniowego dnia do klasy trzeciej w liceum, gdzie pracowałem, przyjęto nową uczennicę. Nie wiem, nie rozumiem do dziś co się ze mną stało…tego nie można w żaden racjonalny sposób wytłumaczyć. Ja, chłop prawie czterdziestoletni, zakochałem się jak sztubak jakiś w tej małolatce. I kocham ją do dziś. Pomimo krzywd, jakie mi wyrządziła. Zakochałem się i zupełnie zdurniałem. Robiłem wszystko, aby być blisko niej, aby zwróciła na mnie uwagę, zainteresowała się. Czy była ładna? Dla mnie najpiękniejsza. Delikatna, eteryczna blondyneczka z długimi włosami i wielkimi zielonymi oczami. Patrzyła tak nostalgicznie, smutno jakoś, że kamień nawet by uległ. Była spokojna, nieśmiała i wstydliwa. W końcu zaczęła chodzić na moje kółko historyczne i jeździć z nami na biwaki czy wycieczki. Mało się odzywała. Tylko słuchała uważnie, delikatnie się uśmiechając i patrzyła tymi swoimi zielonomorskimi oczami. Chciałem w nich utonąć, być zawsze przy niej, chronić, rzucić cały świat do stóp. Powoli zbliżaliśmy się do siebie, lubiliśmy być ze sobą, rozmawiać i słuchać nawzajem, patrzeć sobie w oczy. Do domu wracałem nieobecny, robiłem wszystko odruchowo i machinalnie, nie mogłem skupić się na niczym, tylko ciągle myślałem o Niej. Ala. Alina. Alinka. Alusia. Moja malutka i ukochana. Zwariowałem zupełnie. Żona zaczęła patrzeć na mnie podejrzliwie. Dopytywać, czy wszystko ok? Czy nie mam kłopotów? Czy jestem zdrowy? Wszystko było w porządku, oprócz tego, że straciłem rozum dla Niej. Gdy skończyła 18 lat zaprosiłem ją do kawiarni na kawę, lody i lampkę czerwonego wina. Nie rozmawialiśmy dużo, tylko wpatrywałem się w Nią i chłonąłem Jej obecność. Tym razem ona mówiła więcej. Opowiadała o domu, matce i ojcu, który wyjechał do pracy do Niemiec, aby podreperować budżet. Nie bardzo rozumiała się z matką i szybko chciała się usamodzielnić. To wtedy, w drodze powrotnej, pocałowałem Ją pierwszy raz. I odtąd całowałem przy byle okazji i sposobności. Ona oddawała mi pocałunki coraz śmielej i śmielej. Któregoś dnia zaprosiła mnie do siebie do domu. Matka wyjechała na weekend do ciotki. I wtedy TO się stało. Była dziewicą, ja byłem tym pierwszym. I pierwszy raz zdradziłem żonę. Nasza miłość kwitła, ale w podziemiu. Ukrywaliśmy się. Podjąłem już decyzję. Chciałem być tylko z Nią, moją Alunią. Czekaliśmy, aż zda maturę i skończy szkołę. A później mieliśmy być już razem do końca świata. W lipcu powiedziałem o wszystkim żonie i dzieciom. Spakowałem swoje rzeczy i wziąłem tylko auto. Elżbieta i tak nie miała prawa jazdy. Zostawiłem wszystko i wyszedłem z walizką. Wynajęliśmy mieszkanie z Alą i zaczęliśmy wspólne życie. Musiałem więcej pracować, aby utrzymać nas i płacić alimenty na dzieci. Elżbiecie pomagałem, jeśli czegoś potrzebowała. Dziwne, ale nie miała do mnie wielkiego żalu. Powiedziała, że mnie kocha nadal i chce, abym był szczęśliwy – z nią lub bez niej. Ale mam dbać o dzieci, ich potrzeby i relacje z nimi. Miałem wspaniałą żonę. Tylko przestałem ją już kochać, bo kochałem Alinkę. Ala poszła na studia – wybrała nauczanie początkowe. Ale po kilku miesiącach okazało się, że jest w ciąży. Miała niespełna 20 lat, gdy urodził się Maciuś. Byłem bardzo szczęśliwy. Kochałem ich oboje miłością tak wielką i ślepą, że nie zauważałem, co dzieje się wokół mnie. Koledzy i koleżanki z pracy zaczęli się ode mnie odsuwać, kopać przysłowiowe dołki; po prostu nie mogli mi darować tej miłości, tego, że zostawiłem Elżbietę dla takiej młodej siksy. Bolało ich nasze szczęście i miłość. Wiadomo, jak się chce psa uderzyć, to kij się zawsze znajdzie. No i się znalazł. Zwolnili mnie z pracy. Dyscyplinarnie. Że niby nie takiej historii uczę i takie tam bzdury… I nigdzie tu pracy znaleźć nie mogłem. Jakiś spisek przeciwko mnie czy co? Właściciel mieszkania zaczął przebąkiwać, że mieszkanie chce sprzedać, więc albo kupujemy albo szukamy sobie innego. Co robić? Z ciężkim sercem wyjechałem do Niemiec, zostawiając dwa moje skarby w Polsce. Mieszkałem w najtańszych norach, harowałem jak wół po 16h na dobę, oszczędzałem, byle tylko odłożyć jak najwięcej. Rzadko teraz widywałem Alę i Maciusia. Po dwóch latach z pomocą ojca Ali udało się kupić mieszkanie. Nasze własne. Nawet ładnie i nowocześnie je urządziliśmy. Maciuś poszedł do przedszkola, a Ala podjęła zaoczne studia i zaczęła pracować jako pomoc przedszkolna. Wszystko zaczęło się układać, ale bardzo tęskniłem. Nie przyjeżdżałem zbyt często z powodu oszczędności. I to był mój błąd, jak się później okazało. Moja Ala nie potrafiła być sama. Poznała mężczyznę, który samotnie wychowywał syna, a syn ten chodził do przedszkola razem z Maciusiem. Chłopcy świetnie się dogadywali, podobnie jak Ala z Witoldem. Witold był młodym wdowcem. Przystojny, dobrze sytuowany. Zaopiekował się Alą. I opiekuje się do dzisiaj. A mnie świat się zawalił. Popadłem w depresję, alkoholizm, 3 nieudane próby samobójcze. Straciłem pracę. Byłem na leczeniu odwykowym i w szpitalu psychiatrycznym. Jestem wrakiem człowieka. Nie chce mi się już żyć, a nie mam siły i może odwagi, aby to życie zakończyć. Jestem skończony i jestem skończonym tchórzem. A dlaczego nadal tu tkwię? Bo czasem mogę Ją zobaczyć. Z daleka. Na zakupach lub spacerze. Czasem sama, a czasem z Witoldem. Maciuś jest dorosły, ma swoją rodzinę, dzieci i mieszka w dużym mieście. Bardzo rzadko go widuję. Prawie nie mamy kontaktu. A mnie jest tak bardzo wszystko jedno…Życie nie ma już dla mnie sensu i znaczenia… Bywam przez chwilę szczęśliwy, gdy widzę Alunię. Niech będzie szczęśliwa, nawet beze mnie…. Moje życie to książki, wspomnienia i marzenia… I Ala z Maciusiem. Może jeszcze kiedyś będę im potrzebny? Bo najgorzej jest, gdy nikomu nie jesteś potrzebny… Taki śmieć…Tylko ma uczucia… I to jest moje marzenie – być znów jej potrzebny…Dlatego tu jestem i, można powiedzieć, czuwam… Czasem pracuję dorywczo, teraz mieszkam w takiej starej przyczepie kempingowej i pilnuję w nocy obiektu, posprzątam, czasem coś naprawię. To mi wystarczy. Ot, i taka moja historia. Ale dziękuję za zainteresowanie i za piwo. mało dziś takich uważnych ludzi, jak Pani. Wszystkiego dobrego życzę Pani i synkowi. Fajny, rezolutny chłopczyk. Do widzenia ….
Stefan pożegnał się i wolnym krokiem, pochylony nieco do przodu poszedł plażą na zachód. Wykształcony, oczytany, inteligentny facet. Tylko tak bardzo samotny i nieszczęśliwy, nikomu niepotrzebny…
Warto czasem popatrzeć uważnie dookoła, przyjrzeć się ludziom, wysłuchać ich historii i wyciągnąć wnioski dla siebie. Warto czasem sprawić maleńką przyjemność drugiemu człowiekowi, poświęcić mu swój czas i cząstkę siebie…. Warto… 🙂
Jeśli przeczytałaś/ – łeś mój tekst napisz do mnie jak Ci się podobał i co Ty sądzisz o takich przypadkowych spotkaniach? A może znasz podobną historię?