574 962 434 kontakt@olma-om.pl

SZCZĘŚLIWA MAMA TO SZCZĘŚLIWE DZIECKO, CZYLI LECIMY…

Nasza pierwsza zagraniczna wyprawa odbyła się latem 2010 roku, kiedy mój synuś miał 4,5 roku. Od razu rzuciłam się na tzw. głęboką wodę. Wcześniej już sporo jeździłam po Polsce, Europie i świecie i nie wyobrażałam sobie, że moje wyprawy mają się zakończyć ze względu na dziecko. Poza tym, nie chciałam rozstawać się z synem. Musiałam zatem połączyć pasję podróżowania z pasją macierzyństwa. Ale co wybrać na „pierwszy raz”?
Rozłożyłam na podłodze mapę Europy z widoczną Afryką Północną i poprosiłam Wiktora, aby wskazał paluszkiem cel naszego wyjazdu. I wskazał. Padło na Tunezję ? Ucieszyłam się, gdyż wcześniej bywałam już w tym kraju, dość dobrze go zwiedziłam i miałam miłe wspomnienia. Zadbałam o to, aby Wiktor był idealnie zdrowy, a na 2 tygodnie przed planowanym wylotem zaczęłam podawać mu probiotyk zalecony przez pediatrę. Ważne jest bowiem wzmocnienie odporności u dziecka, aby zapobiec tzw. biegunce podróżnych. Dla malucha może być bardzo niebezpieczna. Założyłam sobie, że wyjazd przebiegnie bezproblemowo, a lecieliśmy na całe 2 tygodnie. Skupiłam się na tym, aby wybrać odpowiednią miejscowość oraz dobry hotel, przystosowany dla rodzin z dziećmi. Zaopatrzyłam mojego małego podróżnika w odpowiednią, przewiewną odzież, obuwie, nakrycia głowy, okularki z dobrym filtrem oraz kremy i balsamy do małego ciałka z wysokim faktorem. Spakowałam też wózek – leciutką składaną spacerówkę i zestaw plażowych gadżetów. Tak zaopatrzeni ruszyliśmy na lotnisko do Poznania, aby odbyć pierwszy wspólny lot samolotem.
Naszym celem była SUSA – duże portowe miasto we wschodniej Tunezji z piękną mariną. Jest ono, ze względu na starożytną historię i zabytki , wpisane na listę UNESCO. Zdecydowanie warto zobaczyć Wielki Meczet, ribat i medynę.
Oczywiście, hotel wybrałam 5* z wszelkimi atrakcjami i udogodnieniami dla milusińskich, nawet menu było „dziecięce”. Do plaży, pięknej i piaszczystej, szliśmy 5 minut. Rzecz jasna, z całym plażowym asortymentem. Na plaży dostępny był Beach Bar, więc napojów i przekąsek nam nie zabrakło. A co bardzo istotne – była również wypożyczalnia sprzętu pływającego, w tym moich ulubionych skuterów wodnych. I tu Wiktor odbył swoją debiutancką przejażdżkę pięknym wiśniowym wodnym rumakiem. Tak mu się to spodobało, że przejażdżki skuterem wodnym wpisane zostały w naszą tunezyjską codzienność. Po pysznym śniadaniu szliśmy na plażę i od razu wypożyczaliśmy na pół godziny nasz ulubiony skuter. Ależ to była wielka frajda dla mojego chłopczyka, wow! Z tunezyjskim młodzieńcem, który pracował w wypożyczalni zawarłam bardzo korzystny układ – ja donosiłam mu drinki z mojej opcji all inclusiv ( rum z colą, lodem i cytryną czyli popularny Cuba Libre), a on gratisowo pozwalał nam rozkoszować się wodnymi szaleństwami na wiśniowym rumaku:) Nie ukrywam, że byłam bardzo zadowolona z faktu, iż udało mi się zarazić Wiktora pasją do wodnej motoryzacji. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, jakie będą następstwa tej sympatii… 🙂
Podczas naszego wypoczynku ( aktywnego, oczywiście) miał miejsce jeszcze jeden debiut Wiktora, a mianowicie po raz pierwszy skosztował owoców morza i do dziś jest ich wielkim amatorem. Pewnego razu na obiad zaserwowano małże ( mule), których żadne dziecko nie tknęło nawet. Za to na naszym stole piętrzył się stos czarnych muszli, których zdziwiony kelner nie nadążał uprzątać. Sama byłam nieco zaskoczona widokiem pałaszującego małże synka. Ale i cieszyłam się w duchu, że jest taki otwarty na nowe smaki i potrawy. To dobrze rokowało na przyszłość. Bo czy można sobie wyobrazić gorszy koszmar w podróży niż grymaszące przy jedzeniu dziecko? No, niby można, ale niejedzący lub grymaszący maluch potrafi zepsuć humor rodzicowi…Mam rację?
Nasz pobyt obfitował w wiele atrakcji i niezapomnianych chwil: przejażdżka na wielbłądzie, wieczór beduiński, mini-zoo, wesołe miasteczko, zwiedzanie Susy i Monastyru – pięknego miasta z czasów fenickich i rzymskich oraz pierwsza wakacyjna #lovestory mojego małego mężczyzny. ONA miała na imię Martusia i była starsza o kilka miesięcy. To dla Niej zrywał kwiatki z rabatki pod balkonem, z Nią tańczył podczas mini- disco i na Nią czekał na plaży…
Ale wszystko, co dobre też się kończy i nadszedł czas powrotu do Polski. Pozostały cudne wspomnienia, zdjęcia i magnesy na lodówkę… Mój Syn świetnie zdał egzamin na małego wagabundę i połknął bakcyla podróżowania. Na lotnisku czuł się jak w domu, a w samolocie zachowywał przepisowo i uważnie śledził trasę przelotu na monitorze zawieszonym nad głową. Odtąd częste wyjazdy i zwiedzanie nowych miejsc  stały się naszą wspólną pasją… 🙂
Jeśli chcesz się podzielić swoimi wrażeniami z podróżowania z maluszkiem – zapraszam do kontaktu 🙂